Dylematy rodziców malucha: od kiedy myśleć o edukacji domowej?

Kiedy rodzi się pierwsze dziecko, rodzice już od początku chcą podejmować względem niego najlepsze decyzje. Wydawać by się mogło, że pewne rzeczy są oczywiste, jak chociażby fakt, że dziecko w pierwszych latach życia używa pieluch. Dziś jednak od razu pojawia się pytanie, jakich to pieluch ma używać: może wielorazowe, może jednorazowe, może eko, może najtańsze, może z najlepszym składem, może takie czy owakie? Starsze pokolenie łapie się za głowę, bo przecież wychowali swoje dzieci bez tego całego „bogactwa.” Często dla tego samego pokolenia wydaje się oczywiste, że dziecko (dzieci) pójdą do przedszkola czy szkoły. Trzeba więc je „przyzwyczajać do innych, bo jak poradzi sobie poza domem?”. Z drugiej strony samo posłanie dziecka poza dom wydaje się być rozwiązaniem. W końcu „pójdzie do dzieci to się nauczy”, „jak będzie taki w klasie to nikt go nie będzie lubił”, „musi się dzielić, bo dzieci nie chcą samolubów”, „poślesz do żłobka/ przedszkola to zobaczysz, jak się rozwinie.” Tymczasem świadomość młodych rodziców mówi zupełnie coś innego – „nauczyć może się bez dzieci lub z własnym rodzeństwem”; „ma prawo być sobą, nie kimś zabiegającym o bycie lubianym”, „wcale nie musi się dzielić”, a może i umiejętności ta wynika także z wieku, jak i z kształtowania charakteru, wielu umiejętności, a być może nawet więcej może nabyć w domu, jeśli ma ku temu sprzyjające warunki. 

Ale! Aby te warunki mieć, trzeba obrać jakąś drogę, którą chce się z własnym dzieckiem przemierzyć. Jako młodzi rodzice, mimo tego, że nasze dziecko ma dopiero rok (prawie) zastanawiamy się, jak chcielibyśmy żyć, co przekazać, czego nauczyć, jaką drogę obrać. Nasza pierworodna jest naszym eksperymentem (w dobrym tego słowa znaczeniu). Z jednej strony możemy angażować się w 100% i nie dzielić uwagi pomiędzy inne dzieci, z drugiej niby niewiele wiemy, ale wiadomo, że wiemy najlepiej…

I tutaj wracając do wyborów, tych od początku, zastanawiamy się właśnie od kiedy właściwie ta cała „edukacja domowa” się zaczyna? Czy można posłać dziecko do przedszkola czy mając świadomość, że chce się wychowywać dzieci w duchu ED, wybór przedszkola jest zaprzeczeniem? A może i do żłobka się nie posyła, jeśli rodzice nastawieni są na edukację domową w przyszłości? Czy zatem od początku powinno się z tym dzieckiem (a z czasem dziećmi) być w domu i nie posyłać do placówek publicznych? Co, jeśli dziecko będzie aspołeczne? Czy to zdrowe zarówno dla rodzica, jak i dla dziecka być cały czas razem i w sferze nauki nie mieć odrębności? Jak pogodzić to z pracą rodziców, czy aby bycie nauczycielami ich dziecka nie wpłynie niekorzystnie na pracę zawodową? A może któryś rodzic musi zrezygnować z pracy zarobkowej? Czy dziecko nie potrzebuje wyjść z domu, by się rozwinąć? Może ED to jednak izolacja, trzymanie pod kloszem? Czy na pewno system i spotykanie ludzi, których wartości są zupełnie inne, a zachowania czasem naganne są takie złe? Czy nie rozwija to samoświadomości i asertywności, umiejętności odnowienia, stawiania granic, jasnego „nie”? 

Mamy świadomość, że wiemy, co dla naszego dziecka jest dobre. Wiemy, jakie wartości chcielibyśmy przekazać, jakie umiejętności wypracować, ku czemu zachęcać, a co raczej odradzać. Jednocześnie wiemy, że w tym wszystkim chodzi także o wolność, i że dziecko, jako byt osobny ma prawo decydować poniekąd też samo, mówić nam o swoich potrzebach, które my powinniśmy brać pod uwagę. Oprócz tego, chodzi także o większe dobro. Podoba nam się wizja edukacji domowej ze względu na to, że możemy obrać najlepszy tor nauki z naszym dzieckiem, iść jego tempem, krzewić wartości, unikać tego, co jawnie złe. Z drugiej strony świadomość tego, co złe wykształca się w człowieku przez doświadczenia lub/i własne obserwacje. Zatem nie nasze. Jako dorośli obiektywnie to wiemy, chcemy chronić przed tym dzieci, ale czy one nie powinny także same mieć styczności z czymś, z czym my się nie zgadzamy, by ocenić samodzielnie, dlaczego tak to im przekazujemy? Czy edukacja domowa nie staje się właśnie „wychowaniem pod kloszem”? Z trzeciej zaś strony, edukacja domowa daje wolność nam samym, rodzicom, na tyle, że szalony pomysł mojego męża pt. „kupię wóz cygański lub dużego kampera i będziemy podróżować po świecie, mając dzieci w ED” wydaje się być całkiem realny, jeśli rozpatrujemy to tylko w kategorii „co z dziećmi, muszą się uczyć”.

Na koniec pragnę dodać, że zdziwił mnie fakt, że młodzi rodzice, nasi rówieśnicy w małżeństwach i rodzicielstwie w zdecydowanej większości nie myślą w ogóle o edukacji domowej. I wcale nie bierze się to stąd, że mają dzieci przed 6-7 rokiem życia. Po prostu jest to dla nich abstrakcja, coś, co ładnie wygląda tylko na filmach i może w Ameryce. Mimo dostępu do ogromu wiedzy i możliwości, schemat posłania dziecka do szkoły jest w nas tak utarty i powszechny, że czasem mam wrażenie, że właśnie to nieco starsze pokolenie, które ma już dzieci w wieku szkolnym i wybrało ED, ma w sobie więcej świadomości i odwagi do zmian, niż my, młodzi. No bo jakie ED? Coście wymyślili? Nie pamiętacie, że fajnie było w szkole? 

IZABELA TALAGA